Waga ludzkiego życia w politycznej grze Europy
Europejskie kłótnie o relokację uchodźców mają pewien wymiar symboliczny.
Unia Europejska nie jest zwykłą organizacją międzynarodową. Ta wspólnota 28 państw od początku swego istnienia opierała się na zasadach solidarności i konsensusu, które stanowiły filary pokojowej koegzystencji państw europejskich i zgodnie z intencją jej twórców, miały zapobiegać krwawym konfliktom, jakie przetoczyły się przez kontynent w pierwszej połowie XX wieku.
Niestety dzisiaj solidarność coraz częściej jest pustym sloganem, który w towarzystwie takich wyrażeń jak „zrównoważony wzrost” czy „innowacyjna gospodarka” przestaje wzbudzać emocje. Co więcej, europejska „solidarność” traci swoje pierwotne znaczenie w wyniku nadmiernego użycia tego pojęcia, przy jednoczesnym braku woli wcielania go w życie. Skomplikowany system naczyń połączonych, jakim Unia w rzeczywistości jest, nie nadąża za szybko zmieniającą się rzeczywistością polityczną, stając się łatwym przedmiotem krytyki dla realizujących swoje partykularne interesy polityków państw członkowskich – zarówno tych u władzy, jak i opozycyjnych liderów, którzy, koniec końców, z istnienia Unii korzystają.
Powyższy wstęp mógłby z powodzeniem poprzedzić wypowiedź zarówno o ostatnich negocjacjach przywódców strefy Euro z greckim rządem, jak i polityczną debatę na temat Brexitu. Będzie jednak o migracji. Po raz kolejny.
Wponiedziałek Rada UE składająca się z ministrów spraw wewnętrznych państw członkowskich – Rada ds. Wymiaru Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych – debatowała nad kwotami uchodźców, których poszczególne państwa mają przyjąć w ramach relokacji (40 000 osób przebywających już na terenie UE) oraz przesiedleń (20 000 osób przebywających obecnie w obszarze zagrażającym ich życiu); w imieniu polskiego MSWiA obecny był wiceminister Piotr Stachańczyk. Rada zdołała osiągnąć konsensus tylko w kwestii przesiedleń 20 000 osób, poległa natomiast w ustaleniach odnośnie 40 000 osób podlegających relokacji, zostawiając tym samym Włochy, Grecję i Węgry z nierozwiązanym, a ciągle eskalującym problemem.
Począwszy od kwietniowej propozycji KE sugerującej poszczególnym krajom dokładną liczbę uchodźców na podstawie specjalnie opracowanych algorytmów, europejscy politycy bardzo emocjonalnie dyskutowali o „narzucaniu” ich krajom zbyt wysokich wymagań (Europa Środkowa i Wschodnia), tudzież o braku zrozumienia i egoizmie państw, które nie chcą przyjąć do siebie uchodźców (Włochy, Grecja). W całej kakofonii wzajemnych oskarżeń i uników zabrakło poszanowania dla ludzkiego życia narażonego na represje, a nawet śmierć w obliczu toczących się w Afryce i na Bliskim Wschodzie konfliktów.
Uchodźcy – zbyt często utożsamiani ze zwykłymi imigrantami – stali się ofiarami politycznych przepychanek. Wierząc doniesieniom międzynarodowych organizacji niosących pomoc, już około 4 milionów Syryjczyków musiało opuścić swój kraj. Niewielki Liban, znajdujący się w bezpośrednim sąsiedztwie konfliktu, przyjął do siebie ponad milion osób, Turcja zaś nie pozostaje daleko w tyle. W obliczu tych potężnych liczb, brak konsensusu europejskich przywódców co do kilkudziesięciu tysięcy uchodźców wygląda jak farsa, która odziera ludzi z ich godności i naraża na dodatkowe nieprzyjemności ze strony społeczeństw państw przyjmujących, które są wynikiem medialnego przekazu brukselskich dysput.
Medialny przekaz (jaki możemy obserwować w Polsce) do granic absurdu eksploatuje temat religijnej przynależności uchodźców, wspierając tym samym przekonanie o jednoznacznym powiązaniu Islamu z terroryzmem. Nieliczne merytoryczne głosy w dyskusji, jak choćby ostatni komentarz Patrycji Sasnal i Patryka Kugiela z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, giną w gąszczu komentarzy pochodzących ze strony osób nie będących ekspertami w dziedzinie polityki migracyjnej czy uchodźców. Dominuje pogląd, że 2000 osób to zdecydowanie za duża liczba, względem tego co kraj jest w stanie udźwignąć. Nie sposób jednak znaleźć rzetelnej polemiki uwzględniającej specyfikę funkcjonowania polskich obozów dla uchodźców dla poparcia tej tezy. Sam rząd nie udostępnił wyjaśnień, dlaczego zdecydował o takiej a nie innej liczbie (zgodnie z sugestiami Komisji Europejskiej Polska miała pierwotnie przyjąć ponad 3000 uchodźców) i nie wchodzi w polemikę z przeciwnikami przyjmowania jakichkolwiek uchodźców. Niefortunne deklaracje premier Kopacz o przyjmowaniu tylko „chrześcijańskich uchodźców” dodatkowo cementują przekonanie obecne wśród części Polaków, że należy się obawiać Muzułmanów, chociaż intencje pani premier najprawdopodobniej były zgoła inne.
Rządząca kolacja unika stawienia czoła wyzwaniu imigracji, podkreślając brak przygotowania i nikłe doświadczenie naszego kraju w integracji przybyszy z pozachrześcijańskiego kręgu kulturowego. Wykazując brak trzeźwego spojrzenia na obecną sytuację międzynarodową (w tym niespokojne sąsiedztwo Unii Europejskiej, a zwłaszcza rosnące w silę Państwo Islamskie), próbuje się dać obywatelom złudne przekonanie, że Polska wciąż może uchronić się przed zaangażowaniem w spójną politykę europejską w kwestii migracji jako „państwo wciąż na dorobku, wciąż w ogonie Europy”. To jednak tylko gra na czas i przyszłe rządy nie uciekną przed tą kwestią.
Europejskie kłótnie o relokację uchodźców mają pewien wymiar symboliczny. Unijne instytucje opracowują strategie i plany działania w kwestii uchodźców i migrantów na najbliższe lata zgodnie z typową dla Brukseli logiką niepozbawioną opieszałości, ale i dokładności i jakości. To mozolna praca dziesiątek ekspertów i urzędników, która toczy się z dala od jupiterów i pierwszych stron gazet. Tymczasem na świeczniku pozostają czołowi decydenci państw członkowskich, dyplomaci, którzy sprzeczają się o liczby rzędu kilkudziesięciu – kilkuset osób, tak jakby dyskutowali nie o ludzkich życiach, a o towarach importowych. Relacje z ostatnich szczytów Rady Europejskiej czy Rady UE odbijają się echem w poszczególnych krajach członkowskich kształtując opinię publiczną. Panująca atmosfera wokół pomocy uchodźcom nie sprzyja ich integracji w dłuższej perspektywie czasowej, podobnie jak nie sprzyja wzajemnym relacjom pomiędzy państwami, które w różnym stopniu dotknięte są kryzysem migracyjnym (przynajmniej na razie).
Artykuł udostępniony dzięki uprzejmości Centrum Inicjatyw Międzynarodowych.
Zdjęcie: Creative Commons / Flickr / a.dombrowski
European Council on Foreign Relations nie zajmuje stanowisk zbiorowych. Publikacje ECFR reprezentują jedynie poglądy poszczególnych autorów.