Granice piaskiem pisane

Granice piaskiem pisane

Rząd Włoch, bezsilny wobec napływu imigrantów, zwrócił się o pomoc do libijskich przywódców plemiennych

W samym 2017 r. do wybrzeży Włoch przybyło już ponad 27 tys. nielegalnych imigrantów. Zdecydowana większość pochodzi z krajów Afryki Subsaharyjskiej, a szlak ich migracji wiedzie przez Afrykę Północną, przede wszystkim przez Libię. Choć oczywiście odbywa się to od lat, a obecne statystyki opisują jedynie kolejną falę kryzysu migracyjnego, nadziei na przerwanie tego procederu nie widać. Zwłaszcza że Bruksela bezradnie rozkłada ręce w kwestii różnic w obciążeniach, jakie z powodu kryzysu muszą ponosić kraje Unii. Mechanizm relokacji uchodźców, choć ma najwyższy priorytet, nie działa. Bruksela straszy sankcjami, grozi wyrzuceniem na europejski margines, ale i tak rzeczywistość kryzysu uchodźczego jest udziałem jedynie garstki członków Unii. Nic dziwnego, że w parlamentach i gabinetach ministerialnych krajów Południa cierpliwość do brukselskiej administracji zaczyna się kończyć.

Na kłopoty Tuaregowie

Włoski rząd postanowił nie czekać. Niedofinansowany personel obozów tymczasowych, brak środków do zabezpieczenia granic morskich oraz rozwijający się wokół kryzysu system organizacji przestępczych mocno destabilizują tamtejszą politykę. Dlatego oficjele w Rzymie zdecydowali się wziąć sprawy w swoje ręce. Przedstawiciele włoskiego MSW zorganizowali wiosną wiele misji dyplomatycznych do Libii, podczas których spotykali się – początkowo indywidualnie – z przedstawicielami władz najważniejszych plemion i grup etnicznych. Łącznie w negocjacjach po stronie libijskiej uczestniczyło ponad 60 przywódców plemiennych, których oddziały kontrolują różne części granicy i samego kraju.

Włosi postanowili rozwijać ten nietypowy sposób współpracy, ponieważ promowane przez Brukselę rozmowy z rezydującym w Trypolisie libijskim Rządem Zgody Narodowej są pozbawione sensu. Od czasu obalenia Muammara Kaddafiego w 2011 r. Libia ani na moment nie wyrwała się z zamętu wewnętrznych konfliktów i wojny domowej. Żaden ze wspieranych bądź bezpośrednio zainstalowanych przez Zachód rządów nie był w stanie skutecznie przejąć kontroli nad całym krajem. Dodatkowo po skutecznej ofensywie na terytorium Syrii i Iraku Libia stała się najpierw schronieniem, a potem głównym ośrodkiem treningowym dla bojowników tzw. Państwa Islamskiego. Jeśli dodać do tego obecne od wielu lat w tym rejonie Afryki dobrze zorganizowane struktury przemytników narkotyków oraz rozwijającą się wokół kryzysu uchodźczego siatkę kryminalną, widać, że prowadzenie rozmów z bezsilnymi libijskimi oficjelami to pomysł groteskowy.

Dlatego Marco Minniti, włoski minister spraw wewnętrznych, zaprosił w kwietniu do swojej siedziby przy rzymskim Piazza del Viminale libijskich przywódców plemiennych, aby debatować nad ograniczeniem liczby nielegalnych imigrantów przybywających do Włoch z Afryki Północnej. Zaproszono ponad 60 przywódców, w tym najbardziej wpływowych – Tuaregów mieszkających na południowym zachodzie Libii, przedstawicieli Toubou z południowo-wschodniej części kraju oraz reprezentantów arabskojęzycznego plemienia Awlad Suleiman. Po trwających przeszło 72 godziny utajnionych negocjacjach osiągnięto porozumienie, na mocy którego zaplanowano utworzenie nowej jednostki libijskiej straży granicznej. Z pomocą włoskiego rządu, który zapewni sprzęt oraz szkolenie, libijscy pogranicznicy działający w patrolach wieloplemiennych mają zwiększyć bezpieczeństwo na liczącej ponad 5 tys. km południowej granicy kraju.

Z punktu widzenia całej Europy to miejsce kluczowe, jeśli chodzi o migrantów i handel ludźmi. Przez Libię do Europy trafiają bowiem dziesiątki tysięcy ludzi z Nigru, Mali, Nigerii, Kamerunu, również Sudanu Południowego czy Somalii. Trudna do kontrolowania pustynna granica jest idealnym miejscem przerzutu ludzi, ale i narkotyków z Ameryki Południowej na Stary Kontynent z przystankiem w portach Sierra Leone czy Senegalu. Zresztą sam Minniti w wypowiedzi dla dziennika „La Stampa” podkreślił, że bezpieczeństwo granicy Libii jest równoznaczne z bezpieczeństwem południowej granicy całej Europy.

90 mln na strażników

Włoskie MSW nie pierwszy raz interweniowało w wewnętrznych konfliktach zamorskiego sąsiada. Kilka tygodni przed szczytem poświęconym migracji doprowadzono w Rzymie do podpisania zawieszenia broni pomiędzy wspomnianymi trzema największymi plemionami i uzyskano od nich deklarację poparcia dla Rządu Zgody Narodowej. Sukces był o tyle znaczący, że poprzednie porozumienie, negocjowane przy udziale władz Kataru w listopadzie 2015 r., zostało niemal natychmiast zerwane. Tym razem ma być inaczej, również dzięki zaangażowaniu wszystkich stron konfliktu w organizację nowych sił patrolujących południową granicę.

Mogłoby się wydawać, że włoskie zabiegi dyplomatyczne zainspirowały Brukselę. Kilka tygodni po spotkaniu we włoskim MSW przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk poinformował, że Unia przeznaczy ponad 90 mln euro na wzmocnienie libijskiej straży przybrzeżnej i zabezpieczenie liczącej ponad 1,9 tys. km linii brzegowej. Ponadto władzom w Trypolisie zwrócona zostanie część statków ochrony przybrzeża, które wojska NATO przejęły w czasie interwencji przeciwko Kaddafiemu w 2011 r. Do Włoch szybko dołączyły Niemcy, oferując indywidualną pomoc w przeszkoleniu nowych pograniczników na południu kraju.

W stabilizację sytuacji w Libii zaangażowanych jest wiele międzynarodowych organizacji pozarządowych oraz instytucji humanitarnych, jak chociażby Światowa Organizacja ds. Migracji (IOM), Amnesty International czy Oxfam. Instytucje te mają jednak odmienny punkt widzenia na rozwiązanie kryzysu migracyjnego. W opublikowanym niedawno pod auspicjami Narodów Zjednoczonych raporcie 18 organizacji pozarządowych z całego świata nie zostawiono suchej nitki na planach Włoch i Unii Europejskiej dotyczących zabezpieczenia granic. Zdaniem tych organizacji uszczelnienie granicy na południu i zablokowanie kanałów przerzutowych doprowadzi jedynie do tego, że gangi pobierające haracz od migrantów będą zmuszać ich do korzystania z niebezpieczniejszych szlaków.

Mattia Toaldo z European Council on Foreign Relations, ogólnoeuropejskiego think tanku zajmującego się sprawami międzynarodowymi, dodaje, że wyeliminowane Libii z przemytniczej mapy nie rozwiąże europejskiego problemu napływu migrantów. W opublikowanym niedawno raporcie „Nie zamykajmy granic, nauczmy się nimi zarządzać” Toaldo przypomina, że libijskie miasta są jedynie przystankami na szlaku. Większość migrantów z Afryki Subsaharyjskiej przechodzi też w czasie wędrówki przez Agadez w Nigrze i Chartum w Sudanie. Innymi słowy – proceder szukania drogi do Europy zaczyna się dużo wcześniej. Zdaniem Toalda uszczelnienie granic z Libią spowoduje napór organizacji przestępczych na Algierię, Tunezję i Maroko, a skoncentrowanie tak dużych środków na wspieraniu rządu w Trypolisie może się okazać nieskuteczne.

Dramat człowieka

W tej analizie geopolitycznej nie wolno zapomnieć o dramacie zwykłego człowieka, o piekle, przez które musi przejść każdy uchodźca na tym szlaku. Zaczynając wędrówkę w Agadezie, nie ma żadnej gwarancji dotarcia do Europy. Na każdym etapie tej drogi – w Chartumie, następnie w libijskim pustynnym mieście Sabha, potem na wybrzeżu – musi na nowo negocjować swoją dalszą drogę na północ. Jeśli zabraknie mu pieniędzy lub z jakiegoś powodu nie uda mu się przedostać do kolejnego miasta na szlaku, jego życie zamienia się w koszmar. Przy okazji obchodzonego niedawno Światowego Dnia Uchodźcy brytyjski dziennik „The Guardian” opublikował szokujący raport z Sabhy, liczącej ok. 130 tys. mieszkańców pustynnej oazy, kilkaset kilometrów od Trypolisu. Według szacunków gazety ok. 40% migrantów trafiających do Włoch z Libii przechodzi przez Sabhę. Ci, którzy nie docierają na wybrzeże, sprzedawani są na lokalnym targu jako niewolnicy. Kupującymi są często pomniejsze ugrupowania paramilitarne, których w Libii działa ponad półtora tysiąca. W najgorszej sytuacji są dzieci, które często trafiają z powrotem do Nigerii czy Mali, gdzie masowo wciela się je do tzw. dziecięcych armii.

Tak złożonego problemu nie rozwiąże się pojedynczą inicjatywą. Toaldo w raporcie stawia wręcz tezę, że sytuacja może znacznie się pogorszyć. Według niego Unia powinna skoncentrować wysiłki na otwieraniu legalnych kanałów wejścia do Europy, a nie obwarowywać granice, jednocześnie oddzielając walkę z migracją od działań antynarkotykowych i stabilizujących. Realizacja tych postanowień wydaje się jednak trudniejsza niż rysowanie granic na pustynnych wydmach.

Wydanie: 2017, 27/2017

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 8 lipca, 2017, 20:36

    Libia czasow Kadafiego byla panstwem zasobnym, bezpiecznym, stabilnym i swieckim. Zapewniala ogromny pakiet uslug socjalnych i pelna emancypacje kobiet.
    Jakkolwiek daleka od standardow demokratycznych, nie roznila sie szczegolnie od innych, holubionych przez USA dyktatur arabskich, np. Arabii Saudyjskiej.
    Dzis, w wyniku amerykanskiej „demokratyzacji”, jest to panstwo upadle. 3 zwalczajace sie osrodki wladzy i setki zbrojnych band. Setki tysiecy osob wysiedlonych, gwalty, mordy, porwania, chaos gospodarczy, brak elektrycznosci, paliwa, opieki zdrowotnej. No i kompletnie niekontrolowany przeplyw migrantow, ktorzy tez padaja ofiarami lokalnych bandytow. Kto ciekawy, wiecej szczegolow moze sobie znalezc w raportach „Human Rights Watch”, bo „mainstreamowe” media jakos milcza o tym wielkim „osiagnieciu” zachodnich sil demokratycznych. A juz z pewnoscia trudno bedzie takie informacje znalezc w mediach polskich, bedacych ordynarna tuba propagandowa Waszyngtonu. Wiadomo – o klopotach i brudnych sprawkach Wielkiego Brata nie meldowac!
    Jakos nie chce mi sie wierzyc, ze dluga lista pograzonych (dzieki amerykanskiemu mesjanizmowi) w chaosie krajow, to przypadek. To dobrze zaplanowana i realizowana od inwazji na Irak, operacja destabilizacji tuz na progu Europy. Jej tworcy od poczatku wiedzieli, ze skonczy sie to gigantyczna fala emigrantow i rozkwitem terroru, co doprowadzi do calego spektrum konfliktow w UE, a w dalszej perspektywie – byc moze jej rozpadu. Tak sie eliminuje konkurencje na swiatowej arenie. Tworcy planu wiedzieli tez doskonale, ze ich wlasny kraj, bezpiecznie oddzielony tysiacami kilometrow Atlantyku, nie dostanie rykoszetem.
    No ale otumaniona polska publicznosc, szczegolnie prawica z dobrze spranymi mozgami, i tak wywrzeszczy, ze to wina Putina…

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy