Rz: Wyrzucenie szefa FBI uruchomiło kampanię oskarżeń wobec Donalda Trumpa. Czy w takich warunkach prezydent może jeszcze porozumieć się z Kremlem?
Mark Galeotti: Ze strony Rosjan to porozumienie nie jest już możliwe, od kiedy Baszar Asad użył broni chemicznej, a Trump odpowiedział na to atakiem rakietami manewrującymi. Byłem wówczas w Moskwie i wiem, jak dla rosyjskiego MSZ spełniał się wtedy koszmar przejęcia władzy w USA przez nieprzewidywalnego prezydenta. Teraz to porozumienie przestaje być możliwe także ze strony Trumpa: musiałby na nie przeznaczyć ogromny kapitał polityczny, którego nie ma.
Co mógł wykryć James Comey, gdyby dalej prowadził śledztwo?
Nie wierzę, aby Rosjanie chcieli zwycięstwa Trumpa, chodziło im o osłabienie prezydentury Hillary Clinton, która wydawała im się nie do uniknięcia. Po to doprowadzili do publikacji kompromitujących dla niej informacji. Z Trumpem i jego ludźmi problem jest inny niż związki z Kremlem. Oni traktują władzę jako sposób na przeforsowanie osobistych interesów, są podatni na korupcję z każdej strony, choćby Chin, w przeszłości prowadzili wiele podejrzanych interesów – w przypadku Trumpa bardziej z satrapiami Azji Środkowej niż Rosją. I prezydent obawia się, że te wszystkie sprawy wyjdą na jaw, przekształcą się w niekończącą się telenowelę, którą będzie śledziła cała Ameryka.
Mimo wszystko generał Flynn, Jeff Sessions, Jared Kushner zostali oskarżeni o kontakty z Rosją, nie z kim innym.