Tego tweeta Donald Trump nie przez przypadek napisał w całości wielkimi literami: „Iran igra z ogniem. Nie doceniają, jak prezydent Obama był dla nich »miły«. Ze mną tak nie będzie". Dla nowego amerykańskiego prezydenta konfrontacja z Teheranem to klucz do odzyskania przez USA wpływów na Bliskim Wschodzie, zniszczenia islamskiego radykalizmu i zapewniania bezpieczeństwa Izraela.
W odpowiedzi na wystrzelenie przez irańskie władze rakiety balistycznej pod koniec stycznia Waszyngton nałożył już sankcje na 25 obywateli Iranu i należące do nich przedsiębiorstwa. Wysłał także do Zatoki Perskiej niszczyciel USS „Cole".
Ale to zapewne dopiero początek zaostrzania kursu wobec Irańczyków. W czasie kampanii wyborczej Trump wielokrotnie wracał do umowy o wstrzymaniu programu atomowego Iranu, jego zdaniem „najgorszego z porozumień, jakie zna". Trzy tygodnie od inauguracji wciąż nie jest jasne, czy Amerykanie rzeczywiście mogliby się wycofać z tego porozumienia. Jednak zdaniem części ekspertów nie można wykluczyć, że Trump, który nazwał Iran „najważniejszym sponsorem terroryzmu na świecie", szykuje się do zbombardowania instalacji nuklearnych Iranu, zanim jego władze opanują technologię produkcji bomby atomowej. O takim rozwiązaniu od dawna mówiono w otoczeniu premiera Izraela Benjamina Netanjahu.
Planu Trumpa nie da się jednak wdrożyć bez doprowadzenia do zerwania sojuszu, jaki dziś łączy Teheran z Moskwą. Kreml nie tylko blisko współpracuje z Irańczykami w Syrii, ale także dostarcza im nowoczesną broń, w tym systemy antyrakietowe S-300. Bez wsparcie Rosjan, w tym ich zgody na przejęcie od Iranu wzbogaconego uranu w zamian za pomoc w budowie elektrowni jądrowych na potrzeby cywilne, nie doszłoby też do porozumienia o wstrzymaniu irańskiego programu atomowego.
Dlatego zdaniem „Wall Street Journal" doprowadzenie do rozłamu między Moskwą i Teheranem to dziś priorytet dla Trumpa, a także pierwszy realny test długo zapowiadanego „dealu", jaki chce zawrzeć z Putinem.