Wtorkowa deklaracja z Mesebergu jest wspólną francusko-niemiecką propozycją usprawnienia działania UE. Najwięcej uwagi komentatorów przyciągnął fragment dotyczący utworzenia odrębnego budżetu dla strefy euro, o czym dyskutuje się od wielu lat. Ale w dokumencie jest jeszcze inna ważna inicjatywa dzieląca państwa UE. To unijna Rada Bezpieczeństwa.
– Francja i Niemcy zgodziły się rozważyć nowe sposoby przyspieszenia i zwiększenia efektywności procesu decyzyjnego w dziedzinie wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE. Potrzebujemy europejskiej debaty na temat nowych formatów, jak Rada Bezpieczeństwa UE, i sposobów na ściślejszą koordynację wewnątrz i na forach zewnętrznych – brzmi fragment deklaracji. Kompletnym zaskoczeniem to nie jest, bo gdyby wczytać się dokładnie w wywiad, którego Angela Merkel udzieliła na początku czerwca „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung", to można by odnaleźć parę zdań na wspomniany temat.
Członkami unijnego dyrektoriatu ds. polityki zagranicznej byłaby część krajów Unii, rotacyjnie. Ale kto by ich wybierał, czy byłyby – jak w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – miejsca stałe i niestałe – tego kanclerz nie sprecyzowała. Skoro jednak znana z powściągliwości doświadczona niemiecka przywódczyni nie tylko wspomina o tym pomyśle w wywiadzie, ale nawet przekonuje prezydenta Francji, żeby umieścić to w ważnej politycznej deklaracji, to oznacza, że sprawa jest poważna. I wyszła już z etapu debat europejskich think tanków na poziom polityczny.
– Idea jest taka, żeby w sytuacji jakiegoś kryzysu w dziedzinie bezpieczeństwa nie trzeba było za każdym razem zwoływać unijnego szczytu, tylko żeby można było podjąć szybką decyzję w mniejszym gronie – mówi „Rzeczpospolitej" Josef Janning, szef berlińskiego biura think tanku European Council for Foreign Relations.
Czytaj: Budżet strefy euro: Niemcy nie wyłożą realnych pieniędzy