– Stany Zjednoczone mają wciąż możliwość wpływania na przyszłość konfliktu palestyńsko-izraelskiego, zanim dojdzie do zmiany władzy – przekonuje na łamach „New York Timesa" były prezydent USA Jimmy Carter. Wzywa urzędującego do 20 stycznia przyszłego roku do podjęcia odważnej decyzji w postaci uznania przez USA Państwa Palestyńskiego.
Carter przypomina, że już 137 państw świata uznało państwo palestyńskie. Decyzja USA skłoniłaby wiele państw do pójścia w ślady Waszyngtonu. Otworzyłaby także drogę do rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ przywołującej konwencję genewską zakazującą tworzenia osiedli na terenach okupowanych, tak jak to czyni Izrael na ziemiach palestyńskich od wojny sześciodniowej w 1967 roku.
Zdaniem Cartera Obama niczym nie ryzykuje, gdyż kolejne wybory za cztery lata i wrzawa, jaka powstałaby w USA po bezprecedensowej decyzji prezydenta, do tego czasu ucichnie. Taki krok USA miałby zaowocować pokojem w najdłuższym konflikcie na Bliskim Wschodzie.
– Tak ekstremalny krok jest praktycznie niemożliwy. Spodziewać się można jednak określonej inicjatywy Obamy w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Hugh Lovatt, ekspert European Council on Foreign Relations. Tym bardziej że stałoby to w sprzeczności z deklaracjami Donalda Trumpa.
W kampanii wyborczej udowadniał on, że cała Jerozolima powinna zostać uznana przez społeczność międzynarodową za stolicę państwa żydowskiego i obiecał przeniesienie tam ambasady USA z Tel Awiwu. – Przeniesienie ambasady zapowiadał przed laty w czasie kampanii zarówno Barack Obama, jak i Hillary Clinton – przypomina Lovatt. Czynili to oczywiście także w ostatnich dziesięcioleciach republikańscy kandydaci na prezydenta. Nic z tych deklaracji nie wynikało. Niewykluczone, że tak będzie i tym razem.