Kaczyński i Merkel to politycy z zupełnie innej bajki, ale Polska i Niemcy skazane są na współpracę. Zeszłotygodniowa wizyta pani kanclerz w Warszawie pokazała, że rząd PiS próbuje dogadać się z Niemcami, ale to za mało na przełom.
Były uśmiechy do kamery i uścisk dłoni. Jarosław Kaczyński szarmancko pocałował kanclerz w rękę, co raczej ją zmieszało. Potem oboje udali się na rozmowę do jednej z sal konferencyjnych hotelu Bristol (Merkel nie zgodziła się na spotkanie w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej), gdzie rozmawiali o skutkach Brexitu i reformie UE.
Według obecnego na spotkaniu prof. Ryszarda Legutki między innymi poruszono wątek przyszłości Donalda Tuska, który niedawno ogłosił, że jest gotowy przez kolejne dwa i pół roku szefować Radzie Europejskiej. Prezes oznajmił, że Polska „nie może poprzeć tej kandydatury” z powodu rzekomych zarzutów dotyczących afery Amber Gold, wspierania opozycji i politycznej odpowiedzialności za katastrofę smoleńską.
Jednak premier Beata Szydło nie była aż tak stanowcza. Według naszych informacji nie przedstawiła Merkel oficjalnego stanowiska w sprawie Tuska, co część komentatorów odebrała jako zapowiedź zmiany frontu. – Ciche wycofanie się ze sprzeciwu wobec tej kandydatury może być jedynym konkretem tej wizyty – uważa urodzony w Niemczech politolog i publicysta prof. Klaus Bachmann z Uniwersytetu SWPS.
Z informacji „Newsweeka” wynika, że sprawa wciąż nie jest przesądzona. Ale jeśli nawet premier będzie próbowała zablokować wybór Tuska na szczycie UE w Rzymie 9 marca, to może się okazać, że głosowanie przegra.
Zgodnie z narracją polskiej prawicy przyjazd Merkel to wielki przełom. – Wydaje mi się, że wizyta pani kanclerz przyniesie rezultaty – oznajmił sam prezes. O tym, że rozmowy były „szczere i konstruktywne” (co w języku dyplomacji oznacza: „zgody nie było”), przekonywał mnie też jeden z niemieckich dyplomatów. Zaznaczył, że „mimo różnicy stanowisk kanclerz wyjechała z Polski przekonana, że było warto się spotkać z prezesem”.
– Nie spodziewaliśmy się, że z komina poleci biały dym, więc nie jesteśmy rozczarowani – mówi niemiecki rozmówca z kręgów dyplomatycznych. Merkel była bardzo miła, ale nie przystała na żaden z pomysłów Kaczyńskiego. Szczególnie niechętna jest postulowanej przez niego zmianie unijnych traktatów, bo uważa, że to prosta droga do dezintegracji wspólnoty.
– Nie doszło do przełomu, bo nie ma żadnego tematu, w którym mógłby nastąpić jakikolwiek przełom. Najważniejsze jest to, że wizyta w ogóle się odbyła i że nie doszło do żadnego skandalu – mówi mi Cornelius Ochmann, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Zapytany, jak podsumowałby w jednym zdaniu efekty przyjazdu Merkel do Polski, odpowiada: – Pozytywna polityka europejska o najmniejszym wspólnym mianowniku.
– To, że wizyta Merkel nie przyniosła konkretów, nie ma wielkiego znaczenia dla polskiej prawicy – zwraca uwagę publicysta tygodnika „Der Spiegel” Jan Puhl. – W polityce symbolicznej liczy się wartość symboliczna, fakt, że pani kanclerz wysłuchuje bardzo ważnego polityka z bardzo ważnego kraju.
Klaus Bachmann uważa, że „Kaczyński jest zadowolony z rozmowy z Merkel, bo usłyszał tylko to, co chciał usłyszeć”, ale nie uważa tej wizyty za jakiś specjalny przełom: – Przecież to była tylko kilkugodzinna wizyta robocza, a ja pamiętam czasy, kiedy Kohl przyjeżdżał do Polski na kilka dni!
Od kilkunastu lat jesteśmy w Unii Europejskiej i NATO, ale niespełna półtora roku rządów PiS zepchnęło nas na peryferia – ku owemu „nigdzie”, jak Alfred Jarry w swej słynnej grotesce „Ubu Król” pisał o Polsce („rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”). Niestety w obecnej sytuacji geopolitycznej być „nigdzie” – w jakiejś szarej strefie pomiędzy integrującym się europejskim centrum pod przewodnictwem Niemiec a agresywną Rosją – to nie groteska, ale pewny przepis na katastrofę.
Merkel nie jest szczęśliwa, że Polska, na którą jeszcze kilka lat temu mogła liczyć jako na partnera w wielkiej europejskiej grze, dziś ogranicza się do pustych gestów i prężenia muskułów. Martwi ją, że zmierzamy w stronę ustroju autorytarnego. Ale jak dotąd otwarcie nie krytykowała PiS – przyjęła zasadę, że kontrola polskiej praworządności to zadanie unijnych instytucji.
Widziane z tej perspektywy spotkanie Merkel z Kaczyńskim ma swe znaczenie. Stefan Ulrich z „Süddeutsche Zeitung” zgrabnie uchwycił istotę rzeczy, pisząc, że „Kaczyńskiego można wywabić z kąta, do którego nadąsany się schował”. Tyle że wyciągnięcie go z kąta niewiele zmienia. Kaczyński to „teoretyk nieistniejącego świata”, jak to nazwał ekspert od polityki międzynarodowej Eugeniusz Smolar. W odróżnieniu od niego przywódczyni Niemiec twardo stąpa po ziemi i chciałaby z pomocą Polski rozwiązywać konkretne problemy, a nie wywracać Europę do góry nogami.
Po wyborze Donalda Trumpa szefowa niemieckiego rządu uchodzi za obrończynię liberalnego świata, zaś prezes Prawa i Sprawiedliwości postrzegany jest jako zagrożenie dla liberalnego porządku. Ona jest pragmatyczna i waży słowa. On pryncypialny, wciąż kogoś straszy i obraża.
Prezes opowiada się za cofnięciem integracji, kanclerz jest za jej pogłębianiem w dziedzinie bezpieczeństwa, walki z terroryzmem czy gospodarki – jeśli nie w ramach całej Unii Europejskiej, to przynajmniej w formule tak zwanej Unii dwóch prędkości.
Różnice można by jeszcze wyliczać, ale są powody, dla których tak dalecy sobie przywódcy próbują się porozumieć w sprawach europejskich. Jak tłumaczy Piotr Buras, dyrektor warszawskiego biura think tanku European Council of Foreign Relations, Merkel kieruje się politycznym pragmatyzmem. – Chciałaby mieć pewność, że Polska – czytaj: Kaczyński – przestanie forsować koncepcję „zwijania” Unii. Zależy jej na tym, by na marcowym, jubileuszowym, szczycie Unii w Rzymie przyjęto wspólną deklarację mówiącą o tym, że projekt europejski jest żywy i otwarty na przyszłość – mówi Buras.
Poza tym Merkel jest przekonana, że jeśli dojdzie do sformalizowania elastycznej Unii, to Polska jako duży i ważny kraj europejski powinna się tam wcześniej czy później znaleźć. Tak uległy nie będzie jej konkurent w wyścigu o fotel kanclerza Martin Schulz z SPD. Ten (z wzajemnością) nie znosi Kaczyńskiego i PiS. To dlatego w niedawnym wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” prezes powiedział, że zwycięstwo Angeli Merkel byłoby najlepsze z polskiego punktu widzenia.
Czy na strachu przed Schulzem można zbudować polityczne partnerstwo? To z pewnością wciąż zbyt mało, ale – jak tłumaczy Jan Puhl – w postawie Kaczyńskiego można zaobserwować pewną pozytywną ewolucję, bo prezes nie sięga już po antyniemiecką kartę jak 10 lat temu. – A z kolei Merkel szuka sojuszników, gdyż w Europie straciła prorynkową Wielką Brytanię, zaś Francja, Włochy i Holandia pogrążone są w wewnętrznych problemach – tłumaczy.
Czy jednak grawitująca w stronę autorytaryzmu Polska PiS to wymarzony sojusznik Niemiec? – Polska i Niemcy są skazane na siebie niezależnie od tego, kto rządzi – ripostuje Puhl.